Gotthard to hard-rockowa grupa założona w Szwajcarii, niestety zespół ogromnie popularny w swoim kraju, jest bardzo słabo znany w Polsce, a ich płytę DVD musiałem sprowadzać zza granicy. Pamiętam ten dzień w którym mój tato przyniósł ich koncert na dvd, mówiąc ze ma coś świetnego, w co na początku mocno wątpiłem. Następne półtorej godziny byly dla mnie szokiem, gdyż słuchałem kapitalnej kapeli, z bardzo melodyjnym stylem grania, pięknymi tekstami i co najważniejsze, ze wspaniałym wokalem!
Steve Lee, bo o nim mowa, bardzo szybko zdobył moje serce, niezwykle piękną barwą i nieprzeciętną skalą głosu, zacząłem słuchać wszystkiego co mi tylko wpadło do rąk, włącznie z odkopanymi starymi płytami CD. Wszystko co miało w sobie głos Steve'a stawało się piękne i łapiące za serce, a ja potrafiłem siedzieć pare godzin dziennie i po prostu słuchać Gotthardu, ale pewnego dnia wszystko się zmieniło.
Dzień jak codzień, 5 października 2010 roku, wszystko mijało zwyczajnie, do momentu aż sprawdziłem wiadomości. Pierwsze myśli? niedowierzanie, pomyłka, sen. Niestety, nic z tego, ze łzami w oczach czytałem wiadomość o śmierci Steve'a na wyprawie do USA. Wrócił tato, powiedziałem mu, nie uwierzył, powiedział ze to bzdura i że z takich spraw nie można sobie żartować, jak bardzo gorzki spotkał go zawód... Reszta dnia dla nas to było tylko słuchanie Gotthardu, bez słowa, w totalnej ciszy.
5.10.2010r odszedł wybitny artysta, olbrzymia osobowość i jedyny taki "Anielski" głos w męskim wykonaniu, człowiek który cieszył się z każdego danego koncertu, cieszył się z tego że może śpiewać, uszczęśliwiać ludzi, dzielić się z nimi swoimi uczuciami. Ciężko opisać ból jaki czuje, mineły ostatnio 2 lata, a ja dalej nie umiem przeboleć tej straty.
Żegnaj przyjacielu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz